„Oppenheimer”
Dowiedz się jak zamówić seansJakie walory edukacyjne skrywa?
Grupy Wiekowe
Zagadnienia edukacyjne
„Stałem się śmiercią, niszczycielem światów” – to chyba najczęściej cytowane ostatnimi czasy słowa, pobrzmiewające w uszach kinomanów. To wszystko za sprawą głośnej premiery filmu „Oppenheimer”, która szerokim echem odbiła się już w momencie prezentowania pierwszych zwiastunów.
Christopher Nolan po raz kolejny podjął się niezwykle trudnego tematu, jakim jest życiorys ojca bomby atomowej. Stworzył z niego historię zarazem piękną, jak i przygnębiającą, a przede wszystkim – przerażającą. Opowiadającą o ludzkiej władzy oraz potędze, ale i niebezpieczeństwach, jakie z niej wynikają.
O płynięciu pod prąd
Zanim J. Robert Oppenheimer stał się jednym z najsłynniejszych naukowców w historii, musiał przebyć długą drogę, by sprowadzić do Stanów Zjednoczonych fizykę kwantową. Jego zainteresowania, które rozwijał poza granicami USA, czerpiąc wiedzę od najlepszych, nie były wtedy jeszcze popularne. Oppenheimer musiał więc zaszczepić ciekawość do ukochanej dziedziny w swoich studentach, co wcale nie było łatwe – na jego pierwszych zajęciach na uniwersytecie zjawiła się bowiem tylko jedna osoba. Dopiero z czasem, dzięki swojej charyzmie i nieszablonowemu podejściu, udało mu się przekazać swoją fascynację uczniom. Stał się dla nich autorytetem nie tylko naukowym, bo jego działania na uczelni zdecydowanie wykraczały poza sale wykładowe. Oppenheimer w środowisku odznaczał się nie tylko ogromną wiedzą i wybitną inteligencją, ale także zaangażowaniem w sprawy polityczne, co nie spotykało się z entuzjazmem kolegów po fachu. Jego potrzeba integracji i bezpieczeństwa, ale i buntowniczy potencjał, który w sobie nosił, w końcu zmaterializowały się w idei założenia związku zawodowego oraz wspieraniu postulatów studentów. I mimo że niektóre decyzje Roberta można oceniać dwuznacznie, to najważniejszą lekcją, jaka płynęła z jego działań akademickich, była ta o nonkonformizmie. Oppenheimer pokazał wiele razy, że płynięcie pod prąd i zaparcie w dążeniu do celów w połączeniu
z pasją potrafią zagwarantować sukces, choć mogą też narazić nas na ryzyko. Ale to od nas zależy, czy je podejmiemy.
O tym, że niemożliwe jest możliwe
W trakcie naukowych poszukiwań Robert nauczył się jednego – nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy on i inni fizycy dowiedzieli się, że komuś na świecie udało się rozbić atom, na początku nie mogli w to uwierzyć. Coś, co kiedyś wydawało się nieosiągalne,
o czym nawet wcześniej nie myśleli, w mgnieniu oka okazało się na wyciągnięcie ręki. To wydarzenie otworzyło im drzwi do wielu różnych obszarów, o których nigdy nawet nie śnili. To pokazało Oppenheimerowi, że wiara jest podstawą nawet w świecie nauki. Jego przekonania o gaśnięciu gwiazd, które dla pozostałych wydawały się zupełnie abstrakcyjne, mogły być przecież prawdziwe, mimo że nikt nie popierał jego teorii. Ten przykład jest dowodem na to, by nigdy nie wątpić w to, w co się wierzy, nawet jeśli często jest się w tej wierze osamotnionym.
O istocie pracy zespołowej
Kariera naukowa Roberta stała się głośna również poza środowiskiem, dlatego kiedy generał Groves szukał kogoś, kto mógłby kierować jednym z najważniejszych i najbardziej chronionych projektów w historii Stanów Zjednoczonych, to właśnie Oppenheimer był jego pierwszym wyborem. Robert natychmiast stworzył plan, który miał zagwarantować dogodne warunki pracy, ale i dyskrecję, na której najbardziej zależało władzom. W kilka miesięcy z opuszczonego obszaru na pustyni powstało więc w pełni funkcjonalne miasteczko Los Alamos, w którym zamieszkali nie tylko naukowcy zwerbowani do Projektu Manhattan, ale ich całe rodziny. Do tajnego przedsięwzięcia Robert namówił najlepszych specjalistów jakich znał – od Edwarda Tellera do przyszłego noblisty, Hansa Bethego. To pokazuje, że mimo, że to właśnie Oppenheimer był twarzą całego projektu i to on zapisał się w historii jako ojciec bomby atomowej, operacja Manhattan była efektem pracy zespołowej wielu osób. Nawet geniusz, za jakiego uchodził Robert, nie jest w stanie zrobić wszystkiego sam, bo zawsze ważna jest grupa i ludzie, którzy rozumieją wspólny cel. W tych ekstremalnych okolicznościach niezwykle istotne było również zaufanie do kolegów po fachu oraz ich rodzin, które musiały wykazać się szczególnym zrozumieniem dla sytuacji, w jakiej się znalazły. Projekt Manhattan stał się więc dowodem na to, że to praca zespołowa często jest podstawą i gwarancją sukcesu. Choć w tym przypadku ów sukces był bardzo wątpliwy.
O sile kobiet
Ciekawy jest także wątek udziału kobiet w Projekcie Manhattan. Mimo że na ekranie widzimy ich bardzo dużo, większość z nich gra role drugoplanowe, zajmując się dziećmi lub mężem. Tymczasem w rzeczywistości było nieco inaczej, a kobiety stanowiły aż 640 pracowniczek, czyli 11% całego zespołu, co na tamte czasy było bardzo dużą liczbą. Obecne w filmie postaci asystentki Oppenheimera (Charlotte Serber czy Lilli Hornig, która później sprzeciwiała się użyciu bomby w działaniach wojennych), były jednymi z wielu naukowczyń pracujących w Los Alamos. By jednak móc uczestniczyć w pracach zespołu, musiały walczyć o obejmowanie stanowisk i udowadniać, że nie są tylko żonami wybitnych mężów lub gospodyniami domowymi. Sama Kitty Oppenheimer, choć przez większość czasu ekranowego tkwiła w cieniu Roberta, była cenioną biolożką i botanikiem. Wszystkie obecne w Los Alamos kobiety, bez względu na to, czy pracowały przy Projekcie Manhattan , czy nie, były więc przykładem niezwykłej siły, wytrwałości oraz inteligencji.
O konsekwencjach własnych decyzji
Kiedy Robert przyjmował propozycję generała Grovesa dotyczącą kierowania tajną operacją, zdawało się, że jego główną motywacją były pobudki naukowe. Jednak wraz z rozwojem prac nad bombą, zaczął myśleć o realnych konsekwencjach, jakie ta może przynieść ludzkości. Podczas rozmów z Albertem Einsteinem, do którego zwrócił się po radę, usłyszał o wątpliwościach przed stworzeniem broni, która może zniszczyć świat – dosłownie i w przenośni. Nawet jeśli bomba nie wywoła reakcji łańcuchowej, która byłaby na tyle duża, by unicestwić ludzkość, same skutki jej użycia będą nieodwracalne i mogą zniszczyć ogromną część naszego społeczeństwa. Robert musiał podjąć więc trudną decyzję i postanowić, czy podejmowane ryzyko nie jest zbyt duże. Bohater za swój ostateczny wybór musiał zapłacić wysoką cenę. Z tyłu głowy pojawia się bowiem pytanie – czy Oppenheimer podjął taką, a nie inną decyzję dla dobra narodu, czy po to, by zapisać się na kartach historii?
Najbardziej przerażająca jest jednak świadomość, że człowiek jest w stanie zgotować drugiemu człowiekowi piekło i traktować to jako osiągnięcie. Niewątpliwie bowiem Robert Oppenheimer odniósł sukces jako naukowiec, ale jako człowiek poniósł klęskę. Cały Projekt Manhattan stał się więc lekcją i dowodem na to, że człowiek nie powinien mieć w rękach tak dużej władzy, bo może ona nieść ze sobą straszliwe konsekwencje.
Katarzyna Kujawa