„GRU I MINIONKI. POD PRZYKRYWKĄ”
Dowiedz się jak zamówić seansSurfując po serze
Grupy Wiekowe
Zagadnienia edukacyjne
Fani Minionków z pewnością godzą się z tym, że w historiach z udziałem tych sympatycznych, żółtych stworków klasyczna antynomia dobra i zła mocno się plącze. Bohaterowie stojący po jasnej stronie mocy czasem kradną. Usprawiedliwiają kłamstwa. Nie biorą odpowiedzialności za swoje błędy. A potem wracają do domu i kochają swoje dzieci.
Co na to Minionki? Cóż, wspierają głównego bohatera, ale – w gruncie rzeczy – wydają się zdystansowane i zaangażowane w akcję jedynie połowicznie. Są urocze, psotne i głupiutkie. Gotowe roześmiać się w najbardziej dramatycznych okolicznościach, rozmontowując zarysowujący się niewyraźnie szkielet aksjologicznej konstrukcji filmu i unieważniając sceny, które już-już gotowi byliśmy uznać za istotne. Widz nie ma szansy prawdziwie przejąć się przebiegiem akcji, która wciąż – przez udział rozrabiających (i rozbrajających) Minionków – odsłania swoją umowność. Bardzo to postmodernistyczne. I oczywiście może (ale zdecydowanie nie musi) się podobać.
Korzyści z demolki
O tej zasadzie budowania świata przedstawionego wypada uprzedzić nowych widzów, którzy mogliby oczekiwać tak anachronicznych schematów fabularnych jak „zwycięstwo dobra” czy „wewnętrzna przemiana bohatera”. „Gru i Minionki” proponują nam przede wszystkim rozrywkę. Slapstickowe żarty, karykaturalne postaci (świetnie podpatrzone i narysowane!). Otrzymujemy też inne, widowiskowe atrakcje, pobudzające smak i wyobraźnię: surfowanie po roztopionym serze, połykanie eksplodującej w ustach bomby i opluwanie się owocowym musem. Twórcy filmu uwierzyli Derridzie – „nie ma przyjemności bez dekonstrukcji”. Czy oznacza to jednak, że w „Gru i Minionkach” nie znajdziemy żadnych wartości edukacyjnych? Ależ nie, walory są (choć nieprzypadkowo pobrzmiewa tu ironia). Jeszcze do nich wrócimy.
Ścigają nas błędy przeszłości
Skoro już poczyniliśmy kilka ważnych zastrzeżeń, pora naszkicować fabułę, która dla niewtajemniczonych widzów może być początkowo nieczytelna. Oto, znany z poprzednich części cyklu, Gru porzuca swoją przestępczą przeszłość i zostaje tajnym agentem ligi zwalczającej przemoc. Widzimy go w roli przykładnego męża Lucy i troskliwego ojca trzech, adoptowanych w „Jak ukraść księżyc”, dziewczynek: Margo, Edith i Agnes (poznacie je bez trudu – od 2010 roku nie urosły nawet o milimetr). Wita też na świecie syna, który staje się jego oczkiem w głowie.
Mimo tej rodzinnej sielanki, przeszłość nie pozwala Gru łatwo o sobie zapomnieć. Bohater musi stanąć do walki z człowiekiem-karaluchem, Maximem, z którym był skonfliktowany w dalekiej, licealnej przeszłości. Dawne animozje okazują się zaskakująco żywe. Panowie kilkukrotnie toczą ze sobą walkę niemal na śmierć i życie („niemal”, bo w uniwersum Minionków nic nie dzieje się naprawdę i widz słusznie powątpiewa w zgon bohatera, nawet gdy ten zalicza upadek z wysokości kilkunastu pięter). Maxime trafia do więzienia, ale – motywowany żądzą zemsty na Gru – wkrótce z niego ucieka. Chce odebrać bohaterowi jego synka i zamienić go w karalucha. Rodzina głównego bohatera jest zmuszona do wyprowadzki i życia pod przybranym nazwiskiem.
Niespełnione obietnice
Takie otwarcie akcji można uznać za obiecujące. Można spodziewać się tego, że animacja podejmie ważne pytania: jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości? jak zaakceptować zmiany? czy warto podporządkować się niezrozumiałym zasadom? Córki Gru trafiają przecież do nowych szkół i na zajęcia dodatkowe. Sceny, w których próbują dostosować się do nieznanych im zasad i warunków, zdają się jednak pośpieszne i pozbawione sensownego domknięcia (nie mówię o „morale”). Z kolei Lucy, która udaje fryzjerkę, zamiast stawić czoła odpowiedzialności za spowodowane przez siebie zniszczenia, woli uciekać przed niezadowoloną klientką. Fragmenty fabuły, o których tu mowa, zdają się tak oderwane od głównej akcji, że zasadne staje się pytanie o sens umieszczania ich w filmie. Czyżby chodziło tylko o zabawienie odbiorcy obrazami widowiskowych upadków i przyprawiającego o zawrót głowy pościgu przez supermarket? Chyba tak. Ale nie ma czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Chaotyczna fabuła popędzająca kolejne punkty akcji zabiera nas dalej i dalej…
Siła rodzinnych więzi
Obiecywałam walory edukacyjne i oto one: rodzina Gru trzyma się razem. W każdej sytuacji mogą na siebie liczyć. Są oddani i lojalni, a Gru – zdolny do największych poświęceń, by ocalić swoje dzieci. Nie zmienia to faktu, że główny bohater zabiera na niebezpieczną akcję swojego małego synka i naraża go na ogromne niebezpieczeństwa. Ale… może to nieprawda? Może maluchowi nic nie grozi? Jesteśmy przecież w świecie Minionków, a tu niczego nie można być pewnym na sto procent. No właśnie – niczego. Jak więc ocalić jakiekolwiek przesłanie filmu? Czy nie unieważnia się ono przez samą konwencję animacji?…
„Gru i Minionki…” oferuje przede wszystkim rozrywkę i slapstickowy humor. Jeśli zdecydujecie się na seans z dziećmi, postarajcie się stworzyć im dla tej opowieści bezpieczne ramy. Takie, w których uda się zmieścić grę konwencją i dojmującą umowność fabuły. I nie miejcie dzieciakom za złe, że będą zachwycone. To w końcu MINIONKI!
Na film GRU I MINIONKI zapraszamy do kin od 5 lipca!
Agata Szulc-Woźniak